-Może przedstawisz mi
swoich kolegów kochanie? – usłyszałam za sobą głos męża.
-Witamy pana młodego. Ja
jestem Jared…
-A my się już znamy wasza wysokość. – przerwał
bratu mężczyzna – Castiel Marco, strażnik północnej
bramy.
-Tak, przypominam sobie. Panowie wybaczą, ale obowiązki wzywają mnie i
moją małżonkę. – powiedział
i pociągnął mnie w stronę drugiego końca Sali.
*
Biegliśmy
wyboistą ścieżką w stronę starej, opuszczonej fabryki. Deszcz padał
nieprzerwanie, od kilku godzin, więc wszędzie były duże kałuże. Za mną i moim
mężem podążał oddział dziesięciu, świetnie wyszkolonych strażników, a reszta w
tej chwili odbijała więźniów. Zatrzymaliśmy się trzy metry od budynku,
czekając, aż ekipa ratunkowa wyjdzie i będziemy mogli w końcu objąć swoje pociechy. Po kilku nieskończenie
długich minutach, z ruiny zaczęli naszym oczom ukazywać się kolejne osoby, aż w
końcu wyprowadzono otuloną kocem Victorie oraz szamoczącego się Erika.
-Puśćcie
mnie do cholery! Co mu zrobiliście?! Oddajcie mi mojego ojca! – krzyczał
chłopiec.
*
Obudziłam się zlana potem i z
ciężkim oddechem. Rozejrzałam się po
pomieszczeniu, w którym przebywałam i przypomniałam sobie, że jestem w domku letniskowym, na prywatnej wyspie rodziny Doran . Swoją drogą sama nosiłam to
nazwisko od jakichś czterdziestu ośmiu
godzin, do czego jeszcze się nie zdążyłam przyzwyczaić. Na wielkim łożu obok
mnie, leżał Zachary, który wyglądał
podczas snu jak mały chłopiec. Na
wyspie byliśmy od doby, gdyż przed rozpoczęciem miesiąca miodowego, musiałam
dać się zbadać lekarzowi na dworze. Na
całe szczęście nic nie było nie tak z dzieckiem, po prostu źle podziałał na
mnie stres przedślubny.
Na szczęście dla mojego męża, wybaczyłam mu ten incydent z siostrą
Aleksandra, po tym jak wytłumaczył mi co się wtedy na prawdę wydarzyło.
Niestety z wiadomych powodów, nie doszło między nami do żadnych fizycznych
zbliżeń, poza przytulaniem i pocałunkami.
-O czym tak myślisz, kochanie? - usłyszałam
zachrypnięty głos mojego mężczyzny tuż
przy uchu.
-Myślę o tym, jaka jest ze mnie szczęściara. No i
o naszym maleństwie. Ciekawa jestem czy to chłopiec, czy dziewczynka. A ty co byś chciał?
- Żeby było zdrowe i dawało nam się wyspać. A tak
na serio to chciałbym mieć drugą taką Kate.
- Jednej ci mało? Ale okej, jakie mamy plany na
dzisiejszy dzień? - zapytałam ciekawa.
-Dziś możemy
oddać się relaksowi na plaży oraz kąpieli w tych ciepłych wodach. – powiedział,
przyciągając mnie do swojego ciała i wtulając policzek w mój brzuch.
Tak oto
leniwie mijały nam dni, aż w końcu zmuszeni byliśmy wrócić do Denver, gdzie
podczas naszej nieobecności, rozpoczęte zostały przygotowania do uroczystego
przejęcia przez Zachary’ego władzy. Feta ta została zorganizowana z wielką
dbałością o szczegóły, takie jak zbiórka krwi dla wampirów, które przybędą na
dwór nawet z odległej Europy, czy Azji.
Siedząc w prywatnym
odrzutowcu, myślami byłam już z moją całą, wielką rodziną, składającą się teraz
z rodu Wild’ów i Doran’ów. Zastanawiałam
się co robią poszczególne osoby, aż do chwili, gdy mój mąż zaczął całować mnie
po szyi. Schodził pocałunkami coraz niżej w stronę dekoltu, czym wywoływał moje
ciche pomruki zadowolenia, jednocześnie dłońmi gładząc miejsce, gdzie
znajdowało się nasze dziecko. Kierując się wzbudzoną rządzą, usiadłam na
kolanach mężczyzny, owijając nogi dookoła jego bioder i wpiłam zachłannie w wargi,
mierzwiąc mu jednocześnie włosy. Trwaliśmy tak kilka długich sekund, aż
niestety usłyszeliśmy chrząknięcie od strony kabiny pilotów, gdzie w drzwiach
stał jeden z nich o imieniu Mark i spoglądał na nas z lekkim uśmieszkiem.
Mark Sahad |
-Świętujecie
ostatnie chwile samotności? Ja nie chcę przerywać, ale jesteśmy już nad
lotniskiem i czekamy, aż zapniecie pasy, byśmy mogli spokojnie wylądować.
-Już zapinamy,
mogliście nas powiadomić przez głośniki, a nie wchodzić. Co by było jakbyśmy właśnie
starali się dołączyć do Mile High Club’u?
-Uwierz mi
przyszły następco tronu, że nie takie rzeczy widziałem w swoim życiu. Cóż, w
takim razie proszę o zapięcie pasów i ustawienie foteli w pozycji pionowej. –
rzekł z zawadiackim uśmiechem, po czym wycofał się z powrotem do swojej kabiny.
-No to witamy w
domu mężu…
Już! W końcu! Miło, że dodałaś nowy. Szkoda, że nie opisałaś bardziej miesiąca miodowego. Ciekawe jak Zachary się wytłumaczył. I ten sen. Mam nadzieją, że kolejny będzie szybciej. Czekam i życzę weny. :-*
OdpowiedzUsuńHejo kochana! :3
OdpowiedzUsuńNo w końcu coś jest :D Uważam, że słodka jest z nich para. Najbardziej cieszę się, że nie rzyga się przy nich tęczą xD Haha. Przyłapani xD I nie wiem dlaczego, ale Mark wydaje mi się być jakiś podejrzany.
Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
Maggie