niedziela, 12 marca 2017

Rozdział 36


-Gratuluje wasza wysokość. Teraz jednak powinniśmy je nakarmić. - odezwała się pielęgniarka, wręczając mężczyźnie butelkę wypełnioną krwią.

-Niby czemu mamy akurat tym nakarmić malutkie dzieci? - oburzył się mój  mąż.


-Musimy dowiedzieć się jakiego rodzaju pokarm będą tolerować maleństwa, by  w przyszłości nie brakło w ich diecie ważnych składników. Biorąc pod uwagę jak mały procent ich genów zawiera wampirzy gen, myślę, że wystarczy podać ten posiłek przynajmniej raz na dwa miesiące, może trzy. Chłopiec dostanie osocze, a dziewczynkę może wasza wysokość nakarmić piersią. 


         Bez dalszych pytań, Zach przystawił smoczek do usteczek naszego synka, a ja instruowana przez kobietę, przyłożyłam córeczkę do swej piersi. Po chwili czułam jak wzruszenie chwyta mnie za serce, gdy rączka Mar trzyma się mojej piersi. To niezwykłe uczucie bezwzględnej miłości bijące od takiego małego ciałka było niesamowite. 


-Uważam, że król powinien dać znać rodzinie czekającej w poczekalni jak się sprawy mają. - powiedział doktor, który właśnie wszedł do sali - Ja w tym czasie zbadam jeszcze raz pacjentkę by wykluczyć definitywnie jakiekolwiek powikłania.


-Na pewno mam iść? Nie lepiej gdybym został z żoną? - zapytał z zaniepokojeniem Doran.


-Pańska żona jest tu bezpieczna, a dawni władcy chcieliby na pewno być na bieżąco ze wszystkim.


          Mąż pocałował mnie oraz dzieci w czoła, po czym wyszedł z sali. Po kilku minutach usłyszeliśmy rumor za drzwiami i do sali wpadł mój teść z ojcem, którzy nieśli Zachary'ego .


-Co się stało?! - wykrzyknęłam spanikowana, gdy kładli jego nieruchome ciało na łóżku obok mojego.


-Spokojnie córeczko, on po prostu zemdlał. Chłopak miał noc pełną stresu, to zrozumiałe. Ja też tak zareagowałem gdy urodziła się Anna. Tyle że zaliczyłem zgon na sali porodowej i lekarze nie wiedzieli czy zająć się twoją matką, czy  mną.


*


        Od porodu minęły trzy miesiące. Dzieci mają się dobrze i oczywiście są rozpieszczane przez wszystkich wokół. Ostatnio miałam kolejny dziwny sen. Obserwowałam jak mój mąż i córeczka bawią się w ogrodzie, mała mogła mieć około czterech lat, a ja nie mogłam ich dotknąć. Obudziłam się w środku nocy krzycząc imię ukochanego, przez co go śmiertelnie wystraszyłam. Poza tym jest dobrze. Aleksander nie daje znaku życia, tak samo jak jego okropna  siostra, a ja szczerze powiedziawszy, cieszę się z tego powodu. 

-Kochanie, ktoś tu się stęsknił za mamusią. - usłyszałam Zacha, który położył mi na brzuchu naszą ślicznotkę - Muszę już wychodzić. Pamiętaj, że dziś przyjeżdża Elisa z rodzicami. To pierwsze nasze spotkanie od czasu mojego przyjazdu tutaj, mam nadzieję, że nie będzie źle.

-Ostatnio straszny pesymista z ciebie, wiesz? A teraz idź już do swojej roboty, bo nie zdążysz wszystkiego skończyć, przed ich przyjazdem. - powiedziałam, składając długiego całusa na jego ustach.


        Gdy zostałyśmy same, położyłam Mari do jej łóżeczka, sprawdziłam czy jej braciszek śpi i udałam się do łazienki, by się  odświeżyć, po drodze biorąc świeży komplet ubrań oraz bielizny. Skończywszy, udałam się do kuchni, by nakarmić dzieci i przy okazji samej coś przekąsić. Akurat podawałam Mar butelkę z krwią, kiedy do pomieszczenia wpadła moja przyjaciółka Rose.


-Czy moi chrześniacy  bardzo się stęsknili za swoją ulubioną ciocią? - zapytała dziewczyna, która właśnie wróciła ze swojej rodzinnej posiadłości. 


-A ze mną to się już nie przywitasz?

-Co mnie ominęło? Dymitr nadal tu jest?


-Po pierwsze, nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Po drugie, to , że się pokłóciliście nie zmienia niczego w naszej przyjaźni. Lebiediew naprawdę żałuje, tego co się stało.


-A ja żałuje tylko tego, że w ogóle spróbowałam związku z nim. Przez niego teraz nie mogę normalnie funkcjonować.


        Reszta dnia zleciała mi na pocieszaniu przyjaciółki, opiece nad dziećmi oraz wybieraniu kreacji na uroczystą kolacje z przybraną rodziną mojego męża. Jego biologiczne rodzeństwo było w elitarnej szkole z internatem, gdzie uczyli się wszystkiego, co przyda im się w dorosłym życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz